czwartek, października 26, 2006
Ze środy na czwartek
Romantyzm Ashberego jako poety "życia" jest urzekający, podobnie jak jego napowietrzenie jako poety "fikcyjnego" (vide Stevens). Zdumiewające są jego piskoszowate mioty, dzięki którym unika pułapek, w które wpada np. Tomlinson, czy Larkin. (Pierwszy wychodzi inną drogą od Stevensa, drugi inaczej czyta Audena.) Równie zdumiewające jest rosący wpływ Tate'a w ostatnich tomach, a właściwie nie wpływ, co samo podejście, a nawet nie podejście tylko dezynwoltura. A może to starość? Nyczek pisze o ostatnich wierszach Miłosza to, co mógłby napisać o Ashberym. Ale nie, bo to by znaczyło, że Tate był zawsze stary, a mi się zdaje, że jest zawsze młody.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
No to jak tak tylko na marginesie dodam, że piskosze już wymarły wszystkie albo, w skrajnych przypadkach, przetransformowały w piskorze...:) I nic to nie ma wspólnego z Nyczkiem...
***
we wcześniejszym wpisie zrobiła mi się literówka
Prześlij komentarz