piątek, lipca 21, 2006

Z czwartku na piątek

Jakoś to idzie. Ta słoma.

Uprzedzana przez radzieckich poetów "Ziemia jałowa" rozpadła mi się na obrazy, zupełnie jak rozpadają się poematy Ashbery'ego. W Eliocie szukałem polidyskursywności i się zawiodłem. Tam dominuje jeden ton, jeden głos spaja wszystkie obrazy. "Ziemia" się nie starzeje, bo nie jest taka nowoczesna jakby się chciało, żeby była. Może faktycznie jakiś radziecki poeta był nowocześniejszy? Zapewne.

Scena gwałtu, którego dokonuje Sweeney przypomina mi, skąd się wzięła Lilia z Pandżabu. Stamtąd. Anamneza? Być może.

Nie mogę się uwolni od motta, do "Ziemi". Podobnie jak od motta do "Gerontiona", które nieodmiennie brzmi mi i Szekspirem i "Koneserem chaosu" Stevensa. Tak, czy owak brzmi tak jak powinno. A może nawet lepiej. Dlatego pamiętam.

Tymczasem, jakoś to idzie, słomy mam kilkaset wersów.

Brak komentarzy:

Powered By Blogger